Kiedyś myślałam, że im częściej będę podlewać, tym bardziej rośliny będą szczęśliwe. Błąd. Częste podlewanie rozleniwiało rośliny. Po co miały wypuszczać długie, zdrowe korzenie w poszukiwaniu wody, skoro cały czas miały ją tuż pod powierzchnią gleby? Gdy przyszły wielkie upały, wierzchnia warstwa ziemi zaczęła się mocno nagrzewać i wysychać w rekordowym tempie. Teraz jestem mądrzejsza o to doświadczenie. Podlewam tak rzadko, jak tylko się da.
Minusy częstego podlewania
Częste podlewanie wypłukuje z ziemi składniki odżywcze i rozleniwia rośliny. Nie mają powodu by się zdrowo, głęboko korzenić w poszukiwaniu wody, skoro cały czas mają ją dostępną tuż przy powierzchni. Płytko ukorzenione rośliny w upały cierpią najbardziej, mogą wręcz obumrzeć.
Uwaga na smak! Zbyt często podlewane rośliny mają mniej smaku, jest on jakby rozwodniony. To jednak nie znaczy, że rośliny warto celowo przesuszać. Najlepiej utrzymywać stabilny poziom wilgotności gleby.
Wahania wilgotności to nic dobrego. Uszkodzone owoce, niedobory, osłabione rośliny – to efekt dużych wahań wilgotności wskutek obfitych opadów lub zbyt intensywnego podlewania. Idealnie, gdy ziemia pod warzywami jest stale wilgotna, ale nie ociekająca wodą.
Piszę ten post w lipcu, gdy cały warzywnik aż tętni zielenią. Od wczesnej wiosny mój ogród podlewałam dosłownie kilka razy. I, choć sama jestem tym zaskoczona, zupełnie to wystarcza!
Dlaczego się to udaje?
- niewątpliwie w ostatnich latach sprzyja mi pogoda. Co jakiś czas trochę pada, pomagając mi w podlewaniu. Mam też to szczęście, że pada wtedy, gdy akurat jest to potrzebne (np. na etapie przenoszenia rozsady w grunt). Gdyby nie opady, pewnie musiałabym podlewać jeszcze jakieś dwa dodatkowe razy.
- od początku przyzwyczajam rośliny do małej ilości wody. Podlewałam je tuż po przesadzeniu rozsady w grunt, a potem tylko wówczas, gdy widziałam, że ziemia już mocno wyschła, ale bardzo obficie. Dzięki temu rośliny szukały wilgoci w głębi ziemi lepiej się korzeniąc.
- dokładnie ściółkuję rabaty słomą i skoszoną trawą. Ściółka robi ogromną różnicę. Trzeba tylko pamiętać, by trawy nie układać zbyt grubą warstwą, bo zagniwa, lub użyć jej dopiero po lekkim przesuszeniu.
Podlewaj dobrze
Najlepsza pora na dostarczenie roślinom wody to poranek lub wczesny wieczór. Podlewanie w ciągu dnia sprawia, że rośliny łatwo poparzyć, gdy na wilgotne liście będzie mocno świecić słońce. W około-południowych godzinach parowanie wody, a zatem jej straty, będzie też największe.
Z kolei podlewanie tuż przed zmierzchem może sprawić, że na roślinach długo utrzyma się wilgoć uwielbiana przez ślimaki i sprzyjająca chorobom grzybowym.
Najlepiej podlewać rzadziej, a bardziej obficie niż częściej, a po trochu. Mała ilość wody wsiąka tylko pod powierzchnię, która szybko się nagrzewając sprzyja parowaniu. Gdy wody jest dużo, wsiąka głębiej, zapewniając wilgoć przy korzeniach.
Nie ma jednej zasady co do niezbędnej częstotliwości podlewania, zależy ona od jakości gleby w ogrodzie, jej przepuszczalności, regionu jego specyfiki, ilości opadów w ciągu roku. Żeby sprawdzić, czy ogród wymaga już podlewania warto odkryć nieco wierzchniej warstwy gleby (która zwykle wygląda na suchą) i sprawdzić, czy faktycznie nie ma już wilgoci. Doskonałym wskaźnikiem są też rośliny, jeśli więdną, trzeba jak najszybciej interweniować. Lepiej jednak nie doprowadzać ich do takiego stanu.
Warto pamiętać też, że im mniejszy „pojemnik”, w którym rosną rośliny, tym szybciej ziemia będzie przesychać i wymagać podlewania. Donice trzeba monitorować nawet codziennie.
Sprzęty do podlewania
Najbardziej lubię podlewanie kropelkowe. Mam je rozłożone w całym warzywniku, w tym w skrzyniach na tarasie. Planujemy uzupełnić linie także w pozostałych częściach ogrodu, bo to niesamowita oszczędność czasu poświęcanego na podlewanie oraz wody, która rozsączając się wsiąka w ziemię przy korzeniach roślin.
Raz na jakiś czas, 2-3 razy w sezonie, w warzywniku uruchamiam także natrysk wahadłowy, żeby dokładnie podlać ziemię pomiędzy liniami kroplującymi. Taki natrysk świetnie sprawdza się również w przypadku podlewania dużych powierzchni trawnika czy rabat.
Podlewając punktowo zawsze sięgam po końcówkę z prysznicem. Pozwala łatwo sięgnąć pod korzeń roślin, strumień nie zbija ziemi i bardzo wygodnie się nią operuje. Taką lancę podłączam do jednego z węży, które mamy na cały sezon, dla wygody, rozłożone w ogrodzie. To naprawdę niesamowite ułatwienie.
A moim ulubionym sprzętem jest bęben z samozwijającym wężem, który zamontowaliśmy w tym sezonie. Prawdziwy gamechanger. Razem z nim skończyła się epoka węży plączących się przy ujęciu wody.
Kiedy kilka lat temu budowaliśmy dom, wszystkie rynny zostały podłączone do studni chłonnych. Woda, która ścieka z naszego dachu, trafia z powrotem do ziemi. Gdybyśmy budowali dom dziś, z pewnością zamontowalibyśmy zbiornik na deszczówkę, by móc ją wykorzystać do podlewania roślin. To najlepsza woda, jaką możemy im dać.
Alternatywą, którą zastosowaliśmy na działce ROD jest tysiąclitrowy zbiornik typu mauser i beczki. W tym sezonie nie zdążyliśmy ich jeszcze podłączyć do rynien, zrobimy to w kolejnym sezonie, ale napełniliśmy wodą ze studni, by nieco odstała i się nagrzewała. Taka woda jest dla pomidorów, bakłażanów i ogórków zdecydowanie lepsza.