Skip to main content

Bali nas zachwyciło. Może dlatego, że wybraliśmy się tam w pierwszą samodzielnie zorganizowaną podróż bez większego planu, może dlatego, że po prostu jest niesamowite. Po 16 godzinach lotu trudno raczej liczyć na szczególnie pozytywne emocje, ale mimo potwornego zmęczenia podróżą, pierwsza rzecz, jaka uderzyła nas po dotarciu do pensjonatu, to piękny ogród, który otaczał domki. Był prawdziwie rajski, pełen bujnej, soczyście zielonej roślinności i niesamowitych kwiatów, które my znamy tylko z kwiaciarni. Jak się okazało, ten ogród na tle wyspy nie wyróżniał się niczym szczególnym. Na Bali tak jest niemal wszędzie.

Każdy dzień na Bali zapierał dech w piersiach. Tak było z powodu zawsze uśmiechniętych i bardzo przyjaznych ludzi, których tam spotkaliśmy. Tak było też z powodu pięknych budynków, świątyń i wyjątkowej kultury. Ale nie mniej istotne było to, co związane z przyrodą – rośliny, pola ryżowe i zwierzęta.

Wyspa uśmiechniętych ludzi

Bali leży na drugim końcu świata. Jest jedną z wysp Indonezji, położonych na Oceanie Indyjskim. Zamieszkują ją głównie balijczyczy stanowiący odrębną grupę etniczną i wyznający tzw. hinduizm balijski, w przeciwieństwie do pozostałych części tego kraju, w przeważającej mierze islamskich.  

Niezwykła kultura i piękna zieleń

Bali wygląda tak, jakby ktoś na jednej wyspie próbował zgromadzić wszystko to, co piękne. Jeśli wyobrażamy sobie raj na ziemi, to dla mnie będzie to właśnie ta część świata (OK, żeby był to faktyczny raj, trzeba by wyprosić stamtąd turystów, a do tej grupy my niestety też się zaliczamy). Piękne palmy, bananowce, paprocie drzewiaste, wszelkiego rodzaju pnącza porastają wszystko i wszędzie. Krotony o plamistych, kolorowych liściach, u nas prawdziwe rarytasy, w Indonezji rosną przy drodze jak nasze pokrzywy. Na drzewach z kolei można spotkać wiele roślin epifitycznych, storczyki są niemal wszędzie i chyba na miejscowych nie robią już wrażenia.  

Bujna zieleń to efekt bardzo dobrych warunków klimatycznych dla roślin: jest wilgotno i ciepło, jak to w rejonach tropikalnych. Wulkaniczna wyspa o zwrotnikowym klimacie ma jeszcze jeden plus – bardzo żyzną glebę.

W krajobrazie Bali dominują pola ryżowe, lasy palmowe i dżungla. I choć pola ryżowe są intensywnie uprawiane przez człowieka (zbiory odbywają się nawet trzy razy w roku), to patrząc na nie ma się wrażanie niezwykłej harmonii z krajobrazem.

Świątynia przy każdym domu

Bali słynie też ze świątyń otoczonych pięknymi ogrodami i stawami, ma też swoje ogrody botaniczne. Szczególnie wartym uwagi jest ogród Bedugul, położony na rozległym terenie, z wieloma pawilonami tematycznymi. Ale zachwyca również królewski ogród na wodzie Tirta Ganga, otoczenie Gandara Gate, czy świątyni Lempuyang.

Nieziemski smak owoców

Zupełnie odrębny rozdział to owoce i warzywa. Co do tych drugich, to niestety nadmiar wody im nie sprzyja, zdarza się, że są nieco „wypłukane” w smaku. Ale owoce – czysty zachwyt. Zatrzymywaliśmy się niemal na każdym możliwym bazarze i wracaliśmy do domu z pełnymi siatkami mango, wężowego owocu, guawy, marakui, liczi, mangostanów i balijskich pomarańczy. Bali słynie też z małych, niezwykle smacznych bananów, arbuzów i papai – taki zestaw owoców zwykle jest serwowany turystom na śniadanie.

Ojczyzna najbardziej śmierdzącego owocu świata

Na Bali próbowaliśmy niemal wszystkiego, włącznie z durianem – najbardziej śmierdzącym owocem świata. Dyskutowałabym czy rzeczywiście śmierdzi, choć nie powiedziałabym też, że pachnie. Obok straganów zalatuje nieco mieszaniną lekko sfermentowanej cebuli pomieszanej z orzechami. Taki miks jest też lekko wyczuwalny w smaku owocu o maślanej konsystencji. Dla mnie durian jest słodki, bardzo smaczny i na pewno będę chciała go jeszcze spróbować.

Tu rządzą makaki

Nie sposób pisać o Bali bez wspomnienia o niesamowitych małpkach, makakach, które można spotkać w wielu miejscach, ale najłatwiej je zobaczyć w Monkey Fores w Ubud. Tak, to typowa atrakcja turystyczna, ale warta zobaczenia. Małpki są prawdziwe, podobnie jak piękny las, w którym mieszkają.

Twój sąsiad gekon

Będąc na Bali trzeba się też przyzwyczaić, że do pokoju dokwaterują nam się współlokatorzy – gekony, które są niemal wszędzie. Jak się pojawią, trzeba się cieszyć – doskonale wyłapują muchy i komary, które w tej części świata mogą przenosić wirusy malarii lub dengi. Mnie trochę onieśmielał natomiast gekon toke, trochę większy (ok. 30 cm) niż najbardziej popularne, wszędobylskie gekoniki, który wieczorem wydawał głośne, charakterystyczne okrzyki „ge-ko, ge-ko”. Wyglądał groźnie z tymi swoimi pomarańczowymi plamkami i kolcami na ciele, ale najwyraźniej nie uznał nas za godnych ataku.

Co zobaczyliśmy

Nasz pierwszy urlop na Bali spędziliśmy w Sanurze, skąd wynajmowaliśmy kierowcę, wożącego nas inne części wyspy, które chcieliśmy zobaczyć. Jest to niedroga, ale tez bardzo wygodna opcja zwiedzania. Byliśmy w Ubud na bazarze, przybiliśmy tam też piątkę makakom w Monkey Forest i przeszliśmy Campuhan Ridge Walk. Snorkowaliśmy przy Nusa Penida, zobaczyliśmy królewski ogród na wodzie Tirta Ganga oraz świątynie: Lempuyang, Tanah Lot, Uluwatu, Tirta Empul i i Ulun Danu Beratan. Zwiedziliśmy także wioskę Tenganan i wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco tarasy ryżowe Jatiluwih.

Campughan Ridge Walk

Nie byłabym sobą, gdybym nie zajrzała do lokalnej szkółki roślin, warto przecież orientować się w światowej ofercie roślin. Delikatnie mówiąc – oferta mnie nie powaliła 🙂

Na Bali na pewno wrócimy. Tym razem chcemy odwiedzić piękne, nieco bardziej dzikie wyspy Gili, Flores i Nusa Penida oraz Lombok. I to raczej nie będzie nasz ostatni urlop w Indonezji.