Planując wyjazd do Wietnamu myślałam głównie o jego niezwykłej kulturze i kuchni, tymczasem to nie one są tym, co najbardziej pamiętam z tego urlopu. Zdecydowanie będzie to natomiast przyroda, która jest niesamowitym dodatkiem do całego bogactwa doznań w tej azjatyckiej perełce.
Wietnam jest zielony, soczysty i pełen życia. Niesamowite rośliny wylewają się z zakamarków ulic, pną się po ścianach i zaglądają do okien. Nie brakuje też donic, które miejscowi rozstawiają przy domach i prowadzonych przez siebie sklepikach, czy restauracjach. Czasami rosną w nich kwiaty, czasami sałata i pomidory.
Obraz, który zawsze mam pod powiekami, kiedy myślę o Wietnamie, to małe stragany z kwiatami i owocami wraz z właścicielami przemierzające ulice Hanoi. To jeden z widoków, które spotkały nas zaraz po przyjeździe do tego kraju. Lot akurat ułożył się tak, że wylądowaliśmy w Hanoi wcześnie rano, kiedy okoliczni rolnicy wybierali się akurat do miasta, by sprzedać to, co zebrali ze swoich pól. Owoce i warzywa nie dziwią, ale świeże kwiaty? Jak się okazało są one nieodłącznym elementem każdej restauracji, sklepu, czy świątyni.
Inny symbol Wietnamu – tradycyjny trójkątny kapelusz z liści palmowych. Jadąc do Wietnamu byłam przekonana, że jeśli w ogóle, to spotkam go raczej tylko w wioskach, czy na polach ryżowych. Tymczasem to nieodłączny atrybut każdego Wietnamczyka, mają go wszyscy, niezależnie czy pracują na roli, czy w dobrej restauracji. Ja też sprawiłam sobie taki, po tym jak akurat zapomniałam zabrać nakrycia głowy na górską wspinaczkę. Od tamtej pory się z nim nie rozstawałam. Jest niesamowity, w jakiś magiczny sposób sprawia, że głowa jest jakby nieustannie owiewana świeżym powietrzem. Taki kapelusz, ze względu na rozpiętość ronda, doskonale sprawdza się także w deszcz.
Chyba nie ma folderu o Wietnamie, w którym zabrakłoby zdjęć z jednej z największych atrakcji turystycznych tego kraju – zatoki Ha Long. To niezwykłe miejsce, majestatyczne, żywa sceneria filmowa. Setki ogromnych skał zanurzających się w lazurowej wodzie. Przepięknym widok… jeśli ktoś ma okazję popłynąć tam o świcie, małą łódka. Kiedy, tak jak my, wybierze jeden ze statków wycieczkowych, czeka go disneyland na wodzie. Głośna muzyka, plastikowa trawa na pokładzie i odhaczanie kolejnych punktów programu zwiedzania. Masakra, którą sobie zafundowaliśmy sami.
Bliźniaczą scenerię, ale w zdecydowanie bardziej przyjaznych warunkach można znaleźć w innej części północnego Wietnamu – okolicach Ninh Binh. To miejsce wygląda jak Ha Long przeniesione na grunt, w bajeczną scenerię pól ryżowych. Jak dla mnie to jeden z najpiękniejszych widoków Wietnamu. Aż szkoda, że stał się jednym z tzw. instaspotów. Tysiące turystów codziennie przyjeżdżają tam, by zrobić sobie perfekcyjne zdjęcie na Instagrama. Gdyby nie to w tym miejscu mogłabym spędzić cały dzień.
Nie mniej od wietnamskiej przyrody zachwyciły nas wietnamskie miasta. Są jak wielkie tętniące niezwykłą energią machiny. Pełne życia są zarówno o piątej rano, jak i pierwszej w nocy. Wypełniają je małe restauracyjki, uliczni handlarze, stragany i przenośne garkuchnie prowadzane przez wietnamskie babulinki. Streetfood w najczystszej postaci.
Nie byłabym sobą, gdybym na urlopie nie zajrzała na bazar. Jak dla mnie bazar najlepiej odzwierciedla lokalny charakter, jest jak lustro odbijające twarz danego kraju. Prawdziwe bazary nie są dla turystów, tylko dla miejscowych, tam tętni lokalne życie. Trafisz na taki i masz lekcję o kraju w pigułce. Wietnamskie bazary mnie zachwyciły. Chyba na żadnym innym nie widziałam takiego bogactwa owoców i warzyw.
Muszę Wam jeszcze napisać o trzech pięknych wietnamskich miastach. W Hanoi – obecnie stolicy Wietnamu – spędziliśmy kilka dni, a gdybyśmy zostali na kilka kolejnych, nadal mielibyśmy co tam robić. Nie mieliśmy jakiegoś szczególnego planu zwiedzania. Zatrzymaliśmy się w Old Quarter – starej dzielnicy z restauracjami i sklepikami, zobaczyliśmy m.in. Świątynię Literatury, Jezioro Hoan Kiem, Train Street, Więzienie Hoa Lo, taras widokowy Lotte, ogród botaniczny, który w zasadzie jest parkiem :). Hanoi to jednak wyjątkowe miejsce na mapie świata. Bardzo chciałabym tam kiedyś wrócić.
Drugie niezwykłe miejsce to Hoi An. Szczególnie bliskie naszym sercom, bo na samym środku tego uroczego miasteczka pełnego lampionów stoi pomnik lublinianina – Kazimierza Kwiatkowskiego, który wiele lat temu przekonał lokalne władze, by nie burzyły starych, rybackich domów. Dziś to największa atrakcja turystyczna. Klimat tego miejsca jest niesamowity.
Kazimierz Kwiatkowski pomógł także w uratowaniu ruin starych świątyń porośniętych dżunglą w My Son. Piękne miejsce, choć temperatura wietnamskiego lata nie sprzyja zwiedzaniu.
Trzecie miasto może nie jest aż tak niezwykłe, jak dwa pozostałe, ale może być ciekawą urlopową alternatywą. Wyobraźcie sobie plażowanie nad Morzem Południowochinskim. To już nawet brzmi egzotycznie 🙂 Miejscowość Da Nang położona jest właśnie nad nim i bardzo łatwo do niej dotrzeć lokalnymi liniami lotniczymi. Podróż z Hanoi zajmuje ok. 1,5 h. To typowy kurort, ale ma swój urok, głównie za sprawą rybaków i ich tradycyjnych łódek.
Nie mogę nie wspomnieć o wietnamskiej kuchni. Zjeść sajgonki i zupę pho w ich ojczyźnie to wrażenie nie do opisania. Smaki wietnamskiej kuchni są pełne, bogate i wyjątkowe, jednak moim nr 1 póki co nadal jest kuchnia indonezyjska.
Nasza podróż po Wietnamie rozpoczęła się w Hanoi, skąd wyruszaliśmy zobaczyć zatokę Ha Long i Ninh Binh. Mimo pierwotnych planów, ze względu na pandemię koronawirusa i bliskość granicy chińskiej zrezygnowaliśmy z wizyty w górzystym rejonie Sapa. Pech chciał, ze akurat wtedy pogoda była tam genialna, o co zwykle bardzo trudno 🙂
Z Hanoi ruszyliśmy do Hoi An, a stamtąd mieliśmy się udać na relaks na rajskiej wyspie Phu Quoc, niestety wietnamskie wojsko zatrzymało nas na kwarantannę, w której spędziliśmy kolejnych 12 dni. Okazało się, że mieliśmy kontakt z osobą zakażoną koronawirusem, na szczęście testy okazały się negatywne. Musieliśmy przedłużyć urlop o kolejny tydzień, w międzyczasie uciekły nam wszystkie samoloty i na wyspę nigdy nie dotarliśmy, a do Polski ledwie co. Ale nie ma tego złego… Mamy motywację, by znów wrócić do Wietnamu. Tym razem postawimy na południową część i poza rajską wyspą na kilka dni udamy się także do Kambodży.